Akcja „Podaruj Uśmiech” – świat literacki dla szpitali, hospicjów i potrzebujących.

Posted by Marek | Posted in ciekawostki | Posted on 16-01-2021 11:04 am

11

Miniony rok, choć z wiadomych względów nie był taki, jak byśmy sobie tego życzyli, już odszedł, także czas podsumować to co się udało. 🙂 Dla mnie był to rok stawiania pierwszych kroków w świecie literackim (zrobię o tym później osobny wpis, uchylając rąbka tajemnicy czy na takim hobby jak pisanie można uzbierać na waciki) i poznałem dzięki temu ogrom ludzi, pełnych pozytywnej energii.

Znając też trudną sytuację w szpitalach, padł pomysł, by przynieść małym pacjentom uśmiech, gdyż wobec restrykcji dotyczących odwiedzin, mieli ciężki okres.

Po kontakcie z Eweliną Kwiatkowską-Tabaczyńską, która jest promotorką czytelnictwa z Łodzi (i ambasadorką jednego z wydawnictw), po szybkiej wymianie wiadomości zapadła decyzja, że działamy, ale akcję powiększamy też o dorosłych pacjentów, gdyż oni również mają ciężko, a czytanie książek zbija stres (nerwowi pacjenci to ostatnia rzecz o jakiej marzą lekarze), więc przystąpiliśmy do boju.

Szybko drużyna się rozrosła, dołączyła Anna Stryjewska, pisarka z Łodzi oraz Magdalena Fraszczak, recenzentka i blogerka. Czas mijał, a odzew na akcję wzrastał. Książki deklarowali pisarze i wydawnictwa. Kolejne kartony z książkami docierały do Łodzi, ale najbardziej serce rosło, gdy następował moment obdarowywania. Najpierw książki otrzymał Szpital Jonschera.

Książki otrzymał także preadopcyjny ośrodek Tuli Luli w Łodzi oraz podopieczni Fundacji Gajusz.

Później, by zwiększyć skalę, został nawiązany kontakt z Miastem, dzięki czemu nie trzeba było przebijać się przez biurokrację w każdym ze szpitali, tylko Miasto Łódź, mając przetarte szlaki, pomogło w dystrybucji. Książki trafiły do kolejnych łódzkich szpitali.

To, że przyjemniej jest dawać niż dostawać, słyszał pewnie każdy, ale jak się obdarowuje dzieci i potem docierają sygnały o ich radości, to jest to rzecz bezcenna, nie do opisania. Jest to wielki sukces całej drużyny, a wielki odzew ze strony wydawnictw i pisarzy, bardzo miło nas zaskoczył.

Miałem też maile np. od Tomka, który również we własnym zakresie postanowił zadziałać, co bardzo mnie ucieszyło. Kropla drąży skałę jak to mówią. 🙂

PS Jeśli już mowa o akcjach charytatywnych, regularnie wspieram różne inicjatywy, gdzie do zgarnięcia są moje książki z autografem. Aktualnie podrzuciłem co nieco do sztabu WOŚP, a będzie też wsparcie dla Caritas. 🙂 Powieść „Wiele do stracenia” w twardej oprawie i z autografem jest na aukcji po cenie dumpingowej (na moment pisania wpisu widzę 20zł): https://allegro.pl/oferta/wosp-jastrzebie-zdroj-ksiazka-m-marcinowski-10035737067
„Kosmoliski” też są:
https://allegro.pl/oferta/wosp-jastrzebie-zdroj-ksiazka-m-marcinowski-10035788502
https://allegro.pl/oferta/wosp-jastrzebie-zdroj-ksiazka-m-marcinowski-10035824558

Komentarze 11 komentarzy

Fajna robota. Czekam na ten wpis o zarobkach z pisania.

Dzięki. 🙂 Wpis będzie w najbliższych tygodniach. Mam trochę spraw jeszcze do ogarnięcia i zabieram się za podsumowanie literackie. 🙂

Takie coś to ogromna koordynacja i poświęcenie kupy czasu. Wiem bo działałem w radzie rodziców i robiliśmy event. Podziwiam.

Ale frajda jeszcze większa. 🙂

Zacna akcja.

Dzięki. 🙂

Logistyka szczęścia z najwyższej półki. Niby coś tam podrzuciłeś do sztabu WOŚP, ale Jurek Owsiak chyba powinien mieć baczenie, aby nie wysadził go z siodła ktoś jeszcze bardziej obrotny i zdeterminowany do niesienia pomocy 😉
8 lat i parę setek tysięcy złotych temu, gdy spróbowałem „przygody” z giełdą, myślałem, że trafiłem na żyłę złota i zaraz rozbiję bank. Wcześniej trudno mi było przejść obok obdartusa nie wrzucając mu do kapelusika „zeta” czy dwóch, nawet jeśli widziałem, że gość zbiera na „kieliszek chleba”. Gdy przyszła euforia związana z profitami na foreksie, nie zapomniałem o tych, którym widzie się gorzej.
Czytając wydanie magazynowe lokalnej gazety codziennej, nierzadko trafiałem na reportaże z regionu, które opowiadały historię osób pokrzywdzonych przez los. Kontaktowałem się wtedy z autorem reportażu i prosiłem o telefon do nieszczęśnika. Dzwoniłem, rozmawiałem, a potem wysyłałem kilka setek, aby ulżyć człowiekowi choć trochę.
Nim nastąpiła nieuchronna katastrofa finansowa, która ukarała moją pychę i ignorancję, tej pomocy uzbierało się bodaj 3,5 tys. zł w pół roku. Potem musiałem się skupić na pomocy samemu sobie 😉 Nie zmienia to faktu, że także zaznałem przyjemności niesienia bezinteresownej pomocy.
Tyle że moje pomaganie to była taka mała manufaktura przy Twoim kombajnie, a właściwie fabryce radości.

Hej Marku, każda pomoc się liczy, bo każde pomaganie jest ważne. No a uśmiech dziecka jest bezcenny. To też uwielbiam najbardziej w pisaniu książek dla maluchów. Ich szczere reakcje radują serce!

Przy dorosłych to już różnie była. Wiele razy – lata temu, teraz na szczęście już zmądrzałem – ktoś ze znajomych jak się dowiadywał o tym, że „coś tam liznąłem temat giełdy”, krążył niczym sęp i czekał na podpowiedzi. Pomagałem zwykle, ale zamiast wdzięczności, to była postawa raczej roszczeniowa o irracjonalnych podstawach np. czemu kupiona spółka X urosła tylko 15% bo trzeba było kupić spółkę Y, która urosła 18% (nie pamiętam już dokładnie, ale dosłownie było to parę procent).

Mistrzostwem była też sytuacja ze znajomym, któremu też pomogłem przedstawiając argumenty za przewalutowaniem kredytu czego nie brał początkowo pod uwagę (początek 2011 – czyli bardzo dobre miejsce). Zyskał sporo, a potem jego firmę wziąłem do prac przy budowie i się okazało, że skasował mnie od metra o wiele więcej niż u innego mojego znajomego. Potem pocztą pantoflową wróciło do mnie jak inny nasz znajomy się go o to zapytał i padło coś w tym stylu: „Marek ma kasę, więc niech buli więcej”. 😉 Te wszystkie wydarzenia związane z „false friends” były inspiracją na mały epizod w II tomie powieści „Wiele do stracenia”. 🙂

Hej! Na pewno zgodzisz się z przysłowiem: lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. 😉
Przyznam, że jako osoba zajmująca się deweloperką bez rozmachu, bywałem mniej elastyczny w negocjacjach, jeśli wiedziałem, że inwestor ma zasobną kieszeń. Wybacz przebłyski parszywej natury. Ale przekonałem się również, że roszczenia osób z chudszym portfelem, przebijają o niebo tych z wyższą stopą życiową. Kupuje taki Kowalski dom 100 m2 w stanie deweloperskim za 400 tys. zł, na działce 350 m2, a na końcu ma pretensje, że w tej cenie nie dostał hacjendy 200 m2 z półhektarowym ogrodem. Amerykanizacja życia…
Twój przykład z deweloperem-niewdzięcznikiem przywołał mi na myśl film „Ojciec Chrzestny”, który dopiero co obejrzałem kolejny raz. Już Don Corleone wiedziałby jak potraktować takiego miglanca.
Wracając do wątku głównego – z pomocą dzieciom było do tej pory jakby trudniej. Wysyłałem oczywiście kasę sprawdzonym fundacjom, ale siłą rzeczy z każdej złotówki coś idzie na obsługę fundacji. Sam zaczepiać smyków na ulicy nie mogłem, aby nie być potraktowany jako… wiadomo kto. Z kolei, gdy dzwoniłem do domów dziecka lub opieki, to nie bardzo chciano przyjąć używane zabawki w bardzo dobrym stanie po moim jedynaku. Kończyło się tym, że prawie nowe ubrania, buty i zabawki wywoziłem do ciotki na Mazury, a ona to dystrybuowała do ludzi. Podobno była radość, ale co innego o tym wiedzieć, a co innego widzieć i przeżywać, gdy cieszy się dzieciak, który na nic nie liczy, nie zna cię, a dzięki tobie otrzymuje uśmiech od losu.
Pomagajmy! Nawet jak nam się wiedzie nietęgo, to zawsze znajdzie się ktoś kto ma gorzej.

Oczywiście czekam na drugą część „Wiele do stracenia”. Tego typu powieści lubię najbardziej. Połknąłem prawie wszystkie pozycje Johna Grishama. Od większości nie mogłem się oderwać, ale były też takie, przy których nieco się męczyłem, a jedna, której nie byłem w stanie dokończyć. Nie żałowałem więc, gdy zapomniałem jej zabrać przy wysiadce z samolotu.
Twojej pracy nie pochłonąłem w jeden czy dwa wieczory, jak niektórzy z komentujących. Z uwagi na brak czasu, czytałem po kilka rozdziałów przez tydzień.
W Twojej powieści wątki wciągają i są sensownie powiązane. Pozycję czyta się z zainteresowaniem i chętnie wraca do przerwanej lektury. Czasami trudno odłożyć czytanie do następnego razu, bo akurat rozdział kończy się spektakularnie i chciałoby się wiedzieć co będzie dalej.
Jasne, że mam uwagi. Akcja z pojmaniem i brawurową ucieczką Andrew wydała mi się wstawiona na siłę. Nie przystaje mi ten wątek do całości – do układów Andrew w domu i pracy, do romansu z nową partnerką, do powiązań ze światem dużej finansjery. Do tego nie do końca jest jasny udział jego syna w całej aferze. Dzieciak przepadł gdzieś, zniknął po tragicznej śmierci dziadka, a nagle robi w bambuko kartel z Meksyku przez Internet. Przydałyby się ze dwa rozdziały, aby tę historię lepiej wpasować w zgrabnie skrojoną pozostałą część.
To, w mojej opinii niedociągnięcie, w zupełności niweluje zaskakująca wolta z partnerką Fresheta (nie pamiętam w tej chwili jej imienia). Już im kibicowałem, a tu okazuje się, że poniekąd maczała palce w śmierci jego żony. Od razu zrozumiałem czemu tak chętnie i bez oporów przyjęła Andrew po wielu latach czekania z boku. Chyba będzie się tutaj działo w kolejnej części.
Znając Twoje podejście do wychowania dzieci, a w zasadzie dobrych relacji w rodzinie, spodziewałem się, że w książce nawiążesz jakoś do zamieszczonego niegdyś na blogu obrazka (not now son, not now son, not now dad). W każdym razie zapowiadało się tak, gdy pokazałeś, że syn Andrew-pracoholika ma lepszy kontakt z dziadkiem. Nic takiego nie maiło miejsca w powieści, ale jakoś szczególnie mi tego nie zabrakło.
Moja subiektywna ocena: kawał dobrej roboty, 8/10.

Dzięki za cenne wskazówki i opinię. 🙂 Będę się starał, by drugi tom był lepszy od pierwszego. 🙂