Wakacje i premiery książek :)
Posted by Marek | Posted in ciekawostki | Posted on 26-08-2023 7:54 pm
20
Dzieci mają już końcówkę wakacji, co też zbiega się z końcem fali upałów, także „chłodzenie wodne”
jak i wieczorne spotkania przy grillu z przyjaciółmi (ach te pieczone ziemniaki)
zapewne u każdego z nas przechodzą już powoli do historii. 🙂
W trakcie wakacji premierę miał też kolejny tom z podróżniczej serii o Julce i Krzysiu. Nie musiałem nawet specjalnie namawiać swoich pociech do zdobycia kolejnego szczytu i przybicia pieczątki w pachnącej jeszcze nowością książce, bo po lekturze nogi wręcz „same niosły”.
Właśnie po to napisałem niniejszą bajkę, by ułatwić sobie zadanie przy zachęcaniu dzieci do rozmaitych aktywności (nie mają telefonów, laptopów, tabletów, bo chcemy im dać aktywne dzieciństwo, a nie zwyrodnienie kręgosłupa).
Jest to książka, gdzie dzieci na kolejnych stronach mają okazję dowiedzieć się jakie zwierzęta można spotkać na szlaku, jakie historie są związane z danym miejscem, jakie legendy krążą, co można spotkać ciekawego, czy w co się można pobawić w trakcie przerw. Dzieci po lekturze ze zniecierpliwieniem czekają, by wyruszyć tropem bohaterów bajki, także zapewne jeszcze we wrześniu może na jakiś szczyt z Korony Gór Polski się wdrapiemy. 🙂
W sierpniu premierę miał także audiobook I tomu mojej powieści.
Obecnie w formie cyfrowej jest już zarówno e-book, jak i audiobook. Są dostępne np. za darmo jeśli ktoś ma abonament na Legimi: https://www.legimi.pl/ebook-wiele-do-stracenia-marcinowski-marek,b1006117.html 🙂
II tom cały czas jest ulepszany, ale dziś podrzucę już mały fragment. Jednym z drugoplanowych bohaterów, znanych z I tomu, będzie Bob Rawsky. 🙂
Fragment:
Rawsky przygotowywał hot doga. Praca w mobilnej budce przy ruchliwym deptaku była pierwszą, jaka mu się nawinęła. W poranki marzły mu ręce, ludzie niechętnie dawali napiwki, właściciel, młodszy od niego o co najmniej dekadę blondyn, często go kontrolował i z byle powodu obcinał dodatki do dniówki, ale Bob przyjmował to wszystko z pokorą. Wiedział, że to tylko jeden z etapów w jego życiu. Sytuacja na rynku pracy dynamicznie się zmienia i choć dziś niewiele jest wakatów, to za jakiś czas pracodawcy znów będą walczyć o pracowników. Największą zaletą jego obecnego zajęcia było jednak to, że niewiele musiał myśleć. Dlatego po pracy głowę miał lżejszą niż wcześniej.
– Sam sobie to zjedz!
– Co? – Bob ze zdumieniem spojrzał na gestykulującą przed nim w gumowych rękawiczkach czerwieniącą się ze złości klientkę.
– Tą łapą brałeś przed chwilą pieniądze, a teraz trzymasz w niej bułkę! Naniosłeś tam miliony bakterii!
Zmierzył ją wzrokiem, kryjąc zdumienie, a sztuczny uśmiech nie schodził mu z twarzy. W końcu klient nasz pan.
„Fobię czystości da się leczyć” – rzucił chamsko w myślach, po czym ukłonił się i dodał:
– Najmocniej przepraszam. – Płynem do dezynfekcji spryskał sobie dłonie i wyjął nową bułkę. – Keczup, musztarda czy inny sos?
– Przecież mówiłam już, że keczup – odburknęła.
W tej samej chwili rozbrzmiał dźwięk jego telefonu. Po ustawionej melodii rozpoznał, że dzwoni Andrew. Odruchowo próbował odebrać, oblał się przy tym keczupem, co jeszcze bardziej rozsierdziło klientkę.
– Pracujesz w chlewie, czy przy żywności?
Podał kobiecie jej zamówienie, życząc miłego dnia, wytarł rękę o spodnie i odebrał połączenie ku niezadowoleniu ludzi stojących w kolejce.
– No co tam, brachu? Mam lekkie urwanie głowy, ale chwilę mogę mówić.
Przechylił głowę, przytrzymując barkiem telefon przy uchu i zaczął obsługiwać kolejnego klienta.
– Mam ciekawą propozycję – rozpoczął Andrew.
Bob wydał hot doga, po czym zerknął na następnego w kolejce mężczyznę, który palcami wskazywał, że weźmie dwa.
– Keczup, musztarda czy inny sos?
– Co?
– To nie do ciebie. Chwilowo dorabiam, władając parówki w bułki.
– Mam dla ciebie o niebo lepszą fuchę, nie pożałujesz.
Rawsky wstrzymał oddech, a źrenice rozszerzyły mu się jak pod wpływem atropiny.
– Zamieniam się w słuch.
– Cindy zakupiła udziały w firmie, o której już jest głośno, a niebawem będzie jeszcze głośniej. Prezes trzyma w garści dział badawczy, sam też jest jego liderem, ale na produkcji związkowcy zaczynają mu bruździć. Ma pośród nich swojego człowieka, tyle że prawdopodobnie jest spalony. Potrzebuje więc nowych oczu i uszu w fabryce.
– Jaja sobie robisz? Mam być kretem?
– Raczej kontrolerem jakości. Howes swoich ludzi nie wyśle, bo ktoś może ich rozpoznać. To musi być osoba z zewnątrz, a ja nie ufam nikomu tak jak tobie.
– Howes? Czyżbyś mówił o Howes Energy?
– W rzeczy samej.
Nagle jakaś kobieta pomachała dłonią przed jego twarzą. Wreszcie ją dostrzegł.
– Głuchy jesteś, człowieku? Jeden z musztardą. Setny raz powtarzam przecież.
Bob zaabsorbowany rozmową całkowicie zapomniał o tym, co się wokół niego dzieje. Wziął pieniądze od klientki, założył rękawiczki i migiem uwijał się z zamówieniem. Bułka, musztarda, parówka, serwetka i poszło. Podał, życząc smacznego.
– Halo? Jesteś tam jeszcze? – głos Andrew upomniał się o uwagę.
Rawsky, niezbyt radzący sobie z wieloma zadaniami naraz, podniósł dłoń, przepraszając wyczekujących ludzi i odwrócił się, by skupić na rozmowie.
– Jestem, jestem. O czym to ja mówiłem, a tak, nie pasuje mi to. Kret to kret, kapuś, donosiciel. Jakbym chciał udawać kogoś, kim nie jestem, to zostałbym aktorem albo politykiem.
– To nie tak jak myślisz. Masz po prostu czuwać, by nikt nie zatopił firmy od środka. Nie chcesz chyba, by setki ludzi trafiły na bruk?
Bob westchnął.
– Ile płaci? Mam nadzieję, że dużo.
– Na start dostaniesz tyle, ile wynosi minimalna fabryczna stawka dla fizycznego pracownika. Nie możesz dostać więcej, bo gdyby ktoś z kadr zauważył dysproporcję, a kto wie czy związkowcy kogoś tam nie mają, to wpadłbyś od razu.
– Nie wydaje mi się, by był to interes życia…
Freshet zaśmiał się.
– Drażnię się tylko. Oczywiście, że tyle to dostaniesz oficjalnie. Pod stołem Howes dorzuci jeszcze dwa tysiące nieopodatkowanej premii za te, no wiesz, dodatkowe obowiązki.
– Sam nie wiem, muszę to przemy…
Ktoś nagle go popchnął, aż telefon wypadł mu z rąk. Kątem oka ujrzał bujną blond czuprynę.
– Rawsky, ty cholerny nierobie! Pogaduchy sobie robisz, a ludzie z kolejki odchodzą! Straciłeś wielu klientów. Obetnę ci to z dniówki!
Bob zlustrował groźnie szefa i splunął koło jego butów.
– Sam sobie obsługuj, skoro i tak tu cały czas łazisz. To przecież proste – chwycił parówkę i wepchnął właścicielowi do otwartych ust – na pewno cię to nie przerośnie. Odchodzę.
Były już szef zrobił się purpurowy ze złości. Wypluł parówkę, zacisnął pięści i gdyby nie wyłaniający się zza rogu patrol policji konnej, niechybnie skończyłoby się na rękoczynach.
– Zwalniam cię!
– Jesteś głuchy, czy głupi? – odciął się Bob i podniósł telefon.
– Andrew? Jesteś tam jeszcze?
– Jestem, jestem i wszystko słyszałem.
Bob parsknął.
– No, to jesteś na bieżąco. Kiedy mogę zacząć?
– Najlepiej od razu. Wyślę ci namiary. Najpierw musisz pójść do biura i złożyć papiery jak każdy kandydat.
– Jasna sprawa.
– I pamiętaj, nigdy nie nawiązuj kontaktu z Howesem, kiedy będzie obecny w fabryce. Ludzie od razu zwietrzą podstęp i będziesz spalony.
– Masz mnie za amatora? Nie jestem głupi.